Scenarzysta postanowił upchnąć do swojego dzieła tyle wątków że wystarczyłoby spokojnie na kilka filmów. Czego tu nie ma: nanotechnologia, szara maź, sztuczna inteligencja, osobliwość technologiczna, przenesienie świadomości do komputera, miłość człowieka i maszyny. A wszystko potraktowane po łebnach i sklajstrowane bez polotu.
Pierwszy WTF moment czeka nas już na początku, gdy obserwujemy reakcje bohaterów, po nieudanym zmachu na Dr. Castera i udanym zamachu na współpracujacych z nim naukowców. Bohater ledwie uszedł z życiem, stracił współpracowników, wszystko z ręki jakiś bliżej niesprecyzowanych fanatyków. I co? Ani śladu emocji! Zero szoku, zero rozterek. No po prostu "shit happens".
Podobnie, po tym gdy okazało się ze zamach na doktora jednak się udał bo kula była zatruta (ha, nie spodziewaliście się tego, co?) . Jaka jest reakcja doktora na wieśc o tym że zostało mu kilka tygodni życia i czego go śmierć w męczarniach? Ups, shit happens!
Już wtedy przeczuwałem że to nie będą przyjemne 2 godziny.
I faktycznie. Sieczka fabularna trwa już do końca. Doktor zostaje zainstalowany do kompa przez własną żonę. Budują centrum badawcze na pustyni. Gdzie doktor szybko zyskuje super moc. Widzi wszystko, słyszy wszystko, może wszystko. Tworzy armię nanotechnologicznie udoskonalonych, nieśmiertelnych ludzi którymi może stereować. I takie tam.
Mimo tego, nasi bohaterowie cały czas prześladowani są przez wspominanych fanatyków-terrorystów. A poza tym po piętach depcze im dawnu przełożony, dawmy współpracownik i jakiś niedorzeczny agent FBI.
Wszechmoc doktora-komputera wydaje się skazywać wysiłki przeciwników na niepowodzenia, ale film wlecze się jeszcze z dobrą godzinę. Obfitując w absurdy niemalże na poziomie "zabili go i uciekł".
To byłoby jeszcze zrozumiałe gdyby miał to być z założenia traktat filozoficzny, ale nie. Jak wspominałem - wszystkie zagadnienia z potencjałem do głębszej analizy są potraktowane po łebkach. Dostajemy za to mnóstwo efektów, wybuchów i oklepanych thrillerowych zagrań, jak sugestia że to w kompie to nie doktor. Tylko ZUO wcielone.
Niech szlag trafi tego gniota.
Niestety, ale racja - film z fajnym potencjałem "straszaka AI a rebours", czyli przewrotnego potraktowania ludzkości (jak zwykle w popkulturze walczącej przeciw okrutnej i wszechmocnej sztucznej inteligencji) jako ciemnego pasożyta działającego wbrew dobroczynnemu, pokojowemu bytowi, naprawiającemu świat. Najpierw mamy standardowe sci-fi banały w duchu Terminatora, by zmienić się pod koniec w łzawą baję o kosztach naprawy świata.
Faktycznie dużo zawieszonych wątków - zupełnie nie rozwiniętych, potraktowanych powierzchniowo. Szkoda. Wolałabym coś pogłębionego w jednej kwestii, albo sztuczna inteligencja w związku z oszalałą ze smutku wdową, albo tylko sztuczna inteligencja kontra nierozumiejąca jej intencji ludzkość.
A Johnny Depp niestety nie uciągnął roli, grał jak drewno, plus te pomalowane włosy, makijaż, sztuczna opalenizna :/ Chociaż może właśnie miał być taki plastikowy ;) ale w pierwszej części, jako człowiek, chyba jednak nie...
Rebeca Hall super, cała reszta gwiazdorskiej obsady nie miała czym i kiedy się wykazać :/
Film słabawy, choć dla fanów gatunku - można wciągnąć.
Hahaha, dobra recenzja :)
Ja się tymczasem zastanawiam, czy nie jestem za stara na tego typu filmy po prostu. Gdybym miała naście lat, to pewnie bym się jarała, bo to by było dla mnie takie nowe: wow, świadomość w komputerze, czy ciągle człowiek? Ale może wcale by nie było wow, bo zamiast zamaszystej pointy dostajemy łzawe zakończenie i szczerze mówiąc to wszystko na końcu, z fanatykami włącznie, nie miało dla mnie większego sensu.
Wszystko można sprowadzić do pytania: Will jest zły, czy nie? I można obstawić z kimś, kto też ogląda, żeby była odrobina emocji.
Zabawne, że mało inteligentni ludzie zawsze piszą tak pod postami bogatymi argumenty.
Wysryw snoba, nadąsanego, że ktoś nie podjarał sie pseudointelektualnym gniotem tak bardzo jak on.